Sama podróż samolotem nie taka znowu straszna jak wydawało się wcześniej. Wiadomo, nie pośpi się za wiele, bo ryk silników samolotu nie da pospać. Jednak warto było pokonać te 11 tys. km, aby zobaczyć kilka zakątków świata i spróbować coś nowego.
Na początek pierwsze widoki z samolotu... Około 4 nad ranej czasu lokalnego, gdzies pomiędzy Indiami a Pakistanem ujrzeliśmy....
W Singapurze zatrzymaliśmy się w najwyższym hotelu świata Swisshotel The Stamford na 39 piętrze. Z balkonem. Bardzo polecam ten hotelik. Całkiem przytulny. Klimatyzację mają świetną, można zmarznąć i trzeba okno otworzyć, aby się nieco ogrzać. Wilgoć, gorąc i wysokość, tak można opisać po krótce pierwsze wrażenie z tego miasta. Widoki boskie.
Kilka fotek....
Kilka fotek....
Ponieważ dopadł nas "jetlag" to postanowiliśmy po bardzo krótkim spacerze położyć się spać i jakoś wyrównać tę różnicę czasu +7h.
Nad ranem, po "mroźnej" hotelowej nocy otworzyliśmy balkon i dostało nam się ciepłym, tropikalnym powietrzem. Wspaniałe uczucie przy 15 stopniach w pokoju. Niestety rano słonka nie było, a widok mieliśmy o taki:
Śniadanie postanowiliśmy zjeść gdzieś w mieście. Otworzyłam mapę Singapuru i szybko wiedziałam, gdzie chcę jechać. Pierwszym celem stała się "Little India". I tam zjedliśmy pierwsze śniadanie w Singapurze. Również krajobraz zmienił się znacznie. :)
W dzielnicy indyjskiej znaleźlismy swojską knajpkę, gdzie kilku tubylców spożywało śniadanie. Postanowiliśmy spróbować indyjskiego śniadania. Knajpka nazywa się "Mubarak" i znajduje się pod niebieskimi arkadami:
Właściciel tegoż miejsca zaproponował nam spróbowanie potrawy o nazwie "Murtabak", zgodziliśmy się spróbować i dodatkowo zamówiliśmy Chicken Biryani - tak na wszelki wypadek, gdyby "Murtabak" okazał się przeżyciem ekstremalnym. :)
Najpierw podano nam Kurczak Biryani:
A następnie "Murtabak":
Pięknie pachniał i jeszcze lepiej smakował! Zwariowałam na punkcie tego dania i przewertowałam Internet w poszukiwaniu przepisu. Znalazłam kilka linków i okazało się, że oryginał pochodzi z Indii, natomiast wszelkie wersje "Murtabaka" można spotkać w Singapurze właśnie, Malezji, Brunei, Jakarcie, Tajlandii i pewnie jeszcze gdzieś w okolicy. Ten na talerzu był z kurczakiem. Po prostu pycha! :)
Nad ranem, po "mroźnej" hotelowej nocy otworzyliśmy balkon i dostało nam się ciepłym, tropikalnym powietrzem. Wspaniałe uczucie przy 15 stopniach w pokoju. Niestety rano słonka nie było, a widok mieliśmy o taki:
Śniadanie postanowiliśmy zjeść gdzieś w mieście. Otworzyłam mapę Singapuru i szybko wiedziałam, gdzie chcę jechać. Pierwszym celem stała się "Little India". I tam zjedliśmy pierwsze śniadanie w Singapurze. Również krajobraz zmienił się znacznie. :)
W dzielnicy indyjskiej znaleźlismy swojską knajpkę, gdzie kilku tubylców spożywało śniadanie. Postanowiliśmy spróbować indyjskiego śniadania. Knajpka nazywa się "Mubarak" i znajduje się pod niebieskimi arkadami:
Właściciel tegoż miejsca zaproponował nam spróbowanie potrawy o nazwie "Murtabak", zgodziliśmy się spróbować i dodatkowo zamówiliśmy Chicken Biryani - tak na wszelki wypadek, gdyby "Murtabak" okazał się przeżyciem ekstremalnym. :)
Najpierw podano nam Kurczak Biryani:
A następnie "Murtabak":
Pięknie pachniał i jeszcze lepiej smakował! Zwariowałam na punkcie tego dania i przewertowałam Internet w poszukiwaniu przepisu. Znalazłam kilka linków i okazało się, że oryginał pochodzi z Indii, natomiast wszelkie wersje "Murtabaka" można spotkać w Singapurze właśnie, Malezji, Brunei, Jakarcie, Tajlandii i pewnie jeszcze gdzieś w okolicy. Ten na talerzu był z kurczakiem. Po prostu pycha! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz