niedziela, 7 lutego 2010

Singapur - ciąg dalszy

W tym niewielkim mieście można spotkać ogromną mieszankę kulturową, wręcz mieszankę wybuchową, oczywiście w aspekcie religijnym. Jednak jak zobaczyliśmy na własne oczy to okazuje się, że da się żyć "pod jednym dachem" na tym niewielkim skrawku ziemi. Co 100 - 200 metrów spotyka się świątynie innego wyznania od meczetów po kościoły chrześcijańskie różnych wyznań.

Dzielnice Singapuru można rozróżnić dzięki szczególnym ozdobom lub symbolice religijnej.

Sklepy, poczta, bank mają szczególne rozwiązania i w każdej dzielnicy inne.

Pierwsza napotkana świątynia hinduska, bardzo kolorowa, z ogromną ilością rzeźb i kolorów. W środku mnóstwo ludzi. Jedni składają ofiary w postaci owoców lub kwiatów, inni przygotowują pokarmy, jeszcze inni jedzą. Mieszanka kolorów i zapachów. Nie chcemy wychodzić, ale kolejne miejsca czekają...


Wiele sklepów na tych wąskich uliczkach Singapuru przyciaga oko...

I jakieś 100 metrów od świątyni hinduskiej wyrasta niewielki meczet, w samym środku dzielnicy indyjskiej:
Nagle widoki się zmieniają... na bardziej wchodnie.... :) Czyli wracamy do rzeczywistości:

Pijalnia herbaty...

Grzybki, ale nie te halucynogenne, lecz czarne grzyby chińskie sprzedawane dosłownie na każdym rogu:
Uliczne przysmaki...
Pierwszy napotkany Wielki Buddha...na kółkach... należało do niego podejść, złożyć ręce, uśmiechnąć się i dotknąć (bardziej odpowiednie słowo to będzie: obmacać) Wielkiego Buddhę...
Jeśli Wielki Buddha to nie może, oczywiście, zabraknąć świątyni buddyjskiej w pobliżu:
Ale zanim się wejdzie do środka to trzeba zaopatrzyć się w ofiarę w postaci kwiatów lotosu:
...jak również kadzidełek....
z którymi później wyczynia się takie skomplikowane czynności...
Wracamy do nowoczesnego Singapuru, aby wziąść sightseeing bus i trochę odpocząć ;) po porannym łazikowaniu. Główny przystanek tegoż autobusu znajduje się przy Suntec Centre, zaraz obok pięciu wież... każda wieża ma swoją nazwę "one", "two"....itd. Na zdjęciu widać tylko dwie, bo reszta nie zmieściła się w obiektywie, rzecz jasna...

Pomiędzy wieżami znajduje się największa fontanna świata (tak przynajmniej było na niej napisane)
...Hotel Mandarin...
A to chyba "choinki" singapurskie, pozostałość po świętach Bożego Narodzenia w Singapurze:
Singapur ma swoje oko również, podobnie jak Londyn, jednak różni się wielkością i nazwą. To "oko" to Singapore Flyer i jest większe od tego w Londynie.
Najwyższy hotel na świecie, Swisshotel The Stamford, w którym mieliśmy przyjemność nocować:

Tutaj razem z niższymi budynkami w tle:

Kontrasty... Typowa kolonialna budowla, a dokładnie The Fullerton Hotel (jeden z najdroższych na świecie) i kilka "wysokościowców" w tle... to taki typowy obraz Singapuru...

A te wąskie budynki przykuły nasze oko... bo nadal nie rozumiemy jak one mogą być takie wąski... i nie ważne z której strony je ogladaliśmy to wyglądały podobnie dziwnie...

Każda budowla miała w sobie to coś, jakby "duszę"...
Tpowe osiedle singapurskie...
... i sposób wieszania prania... kazdy kraj ma swoj sposb wieszania prania przecież... :)
A na koniec tego postu sightseeing bus i łódź w jednym. Tym czymś można oglądać miasto z ulicy jak również z rzeki:
:)

Brak komentarzy: