czwartek, 29 grudnia 2011

Phuket

Przedostatni przystanek naszego rejsu z Singapuru do Singapuru w styczniu 2010 roku. Niestety muszę powiedzieć, że Phuket nie było moim ulubionym przystankiem tej podróży.
Phuket to największa wyspa należąca do Tajlandii położona na Morzu Andamańskim przy zachodnim wybrzeżu Półwyspu Malajskiego. Wyspa na której głównym źródłem dochodu jet turystyka, jednak nie polubiłam klimatów tam panujących. Turystyka z naciskiem na najstarszy zawód świata zraziła mnie nieco na tej wyspie. Przesadne prośby o zakup tego i owego, w ciągu półgodzinnego spaceru można sporo ofert otrzymać. Owszem świątynie ładne mają na wyspie, podobały mi się. Ale jest to miejsce raczej dla osób uwielbiających się smażyć na słońcu i kąpać w morzu w miesiącach zimowych. :)
Szwedzi uwielbiają Phuket, tam kupują domy, zakładają firmy, tak więc troszkę czułam się jak w szwedzkim domu. :) Poza tym tłumy turystów na wszystkich plażach wokół wyspy to absolutnie nie jest dla mnie forma wypoczynku. Ale to oczywiście kwestia gustu i w życiu nie wszystko musi się podobać. :)
Poniżej kilka zdjęć z wyspy, rozpoczynając od łódeczki, która nas nam dostarczyła.

 
Tajlandia jest królestwem, więc portrety monarchów obecnie rządzących są wszędzie obecne.

 

Ulice wyspy. Zatłoczone skuterami. :) Najlepszy środek transportu. Podobno na wyspie jest dwa razy więcej skuterów niż mieszkańców.


Większość restauracji na wyspie nie ma kuchni. Kuchnie znajdują się w innych całkiem miejscach. Posiłki zamawia się normalnie jak w każdej innej restauracji czy barze, następnie kelnerzy dzwonią do kuchni i składają zamówienie. Jedzenie dowożone jest na skuterach, podobnie jak na poniższym zdjęciu.


 Kable plączą się wszędzie. Zawód elektryka musi być tam bardzo pożądany.







 Główna ulica Phuket.
 

Teraz, gdy kupuję obrane orzechy nerkowce to wspominam to miejsce, które mieliśmy okazję odwiedzić. Nie wiedziałam, że obieranie nerkowców to taka żmudna praca. Każdy jeden orzech wkładany jest do tego "dziadka do orzechów" jak na poniższym zdjęciu.
 

 A następnie obrane orzechy poddawane są selekcji. Na pieszo. Te w całości i te w kawałkach.
 Nadal w obieralni nerkowców. Można było się napić soków ze świeżych owoców.

 Albo kupić inne naturalne przysmaki.


 Piękne storczyki rosną nawet na pniach drzew.



 Odwiedziliśmy świątynie buddyjskie, których architektura i wystrój robią wrażenie.













Było ciepło... To mało powiedziane. Powyżej 35 stopni. Nawet wyspiarskie psy przysypiają popołudniu.



 Słonie są wszędzie. W końcu Tajlandia to kraj słoni i orchidei.




 I pereł. Nie można pominąć domu handlowego sprzedającego perły. Są ładne, oryginalne i tanie. Też kupiłam, ale niestety zaginęły. Nie wiem co się z nimi stało. Jestem pewna, że przywiozłam do Stockholmu. Podobno perły przynoszą nieszczęście, więc może dobrze, że zniknęły...



 Wielki posąg Wielkiego Buddy na najwyższym wzgórzu górzystego Phuket... Robił wrażenie. Podobno mieszkańcy są z niego bardzo dumni.


 Można sobie kupić dom na wyspie. Niedrogo.




 Uliczne przysmaki....


 Przy głównej ulicy można się nauczyć nurkować... w basenie...



 A na poniższych zdjęciach inna, bardzo popularna forma transportu na wyspie, czyli TUK TUK...
Sporo Szwedów jest właścicielami tychże wyspiarskich małych autobusów...





Główne atrakcje to narty wodne i tajski masaż na plaży...


 Znaki przypominające o tragedii z grudnia 2004 roku...

 Oznaczenie jednej z najbardziej popularnych plaż na wyspie, jak nie jednej z najbardziej popularnych na świecie czyli Patong Beach...



 
 




 
 






Na wyspie mieszka 6 % muzułmanów (zdjęcie poniżej :) ), ponad 90% buddystów, a reszta mieszkańców przynależy do pozostałych religii. 1% to protestanci, ciekawe z jakiego kraju.... nietrudno zgadnąć... :)

Brak komentarzy: